Primal Fear to idealny przykład na to, jak można sobie "spieprzyć" życie już na początku kariery. Nie da się ukryć, że w muzyce formacji od zawsze towarzyszyły echa Judas Priest. Przyjęło się więc, że Niemcy rżną od Angoli i tyle. W miarę rozwoju muzyka kapeli odeszła nieco od typowego jechania pod Priest, temat jednak pozostał. Teraz jeśli nawet Primal Fear nie zrzynają, to i tak zrzynają! Cieszy mnie opinia zachodnich magazynów, tam fakt odejścia od typowego kopiowania większość dziennikarzy dostrzegła już przy "Seven Seals". W Polsce jeszcze kilka osób trzeba "wyprać". No ale nie moja w tym głowa, ja jak zwykle podchodzę do płyty bez specjalnego napięcia, kryterium jest proste, podoba się albo się nie podoba.
Cofnijmy się nieco w czasie... Po wydaniu świetnej "Seven Seals" muzycy rozstają się z Nuclear Blast i przechodzą do włoskiej Frontiers Records. Rozpoczęły się spekulacje, dobrze to czy źle dla muzyki formacji? Wszak wszyscy wiemy co Frontiers wydaje. Na odpowiedź trzeba było czekać aż do wydania nowego dziecka, dziecka które otrzymało tytuł "New Religion". Jak się okazało, formacja postanowiła znowu zagrać na nosie tych wszystkich, dla których Primal Fear to tylko marna kopia Judas Priest. Co prawda, pierwsze dwa numery wielkiej rewolucji jeszcze nie przynoszą (choć w "Face The Emptiness" słychać już echa tego co będzie dalej), to trzeci "Eveytime It Rains" miał chyba sprawić, że Primal Fear będą od "New Religion" zrzynać już tylko od... Kamelot. Niemcy pokazują, że mają pomysły na coś innego, że potrafią oprócz typowych heavy metalowych killerów stworzyć coś jeszcze. Mówiąc szczerze, numer ten akurat na kolana jeszcze nie rzuca, jednak co się odwlecze, to nie uciecze. Na kolana kładzie i to zdecydowanie "Fighting The Darkness"... jeden z najlepszych kawałków w historii zespołu. Co ciekawe, "Fighting The Darkness" to ballada, ale jakże piękna, chwytająca mocno za serducho, zapadająca w pamięć, nie dająca o sobie zapomnieć... mógłbym tak długo, jednak słowa są tutaj zbędne. Posłuchajcie sami, naprawdę coś niesamowitego!
Jak jest dalej? Primal Fear nie zapominają z czego słyną, muzycy z rękawa wyciągają kolejne rasowe killery - "Blood On Your Hands", "Too Much Time" czy naprawdę świetny "Psycho". Nie zapominają o koncertowych wałkach - "The Curse Of Sharon". Na koniec serwują wreszcie epicki "The Man (That I Don't Know)". Jest zatem różnorodnie ale bez przesady. Primal Fear pozostają sobą.
"New Religion" pokazuje jedno, Primal Fear to kapela, która ma już chyba swój przepis na muzykę, nie ważne co ludzie gadają, Niemcy potrafią stworzyć płytę zróżnicowaną, ciekawą, taką, do której człowiek będzie chciał wracać. Fakt, że trzeba nieco się w tą muzykę wgryźć, ale czy to jest minus? Wręcz przeciwnie. M.in. dlatego dla mnie "New Religion" to bardzo dobra płyta.
Krzysiek / [ 01.12.2007 ]
! Kup Płytę !
www.mystic.pl
|