01. Kingmaker
02. Super Collider
03. Burn!
04. Built for War
05. Off the Edge
06. Dance in the Rain
07. Beginning of Sorrow
08. The Blackest Crow
09. Forget to Remember
10. Don't Turn Your Back
11. Cold Sweat



Każda dobra passa musi się kiedyś skończyć. Po serii pozytywnie przyjętych albumów dowodzona przez Dave'a Mustaine'a formacja Megadeth wypuściła taki, który z marszu zaczął budzić kontrowersje. Kupiłem, odpaliłem i wiecie co? Na początku uznałem, że ludzie przesadzają - że wcale nie jest tak źle. Wraz jednak z większą ilością przesłuchań coraz wyraźniejsze stawały się wszelkiej maści niedoskonałości i w końcu "Super Collider" zaczął mnie po prostu irytować.

Standardowe wydanie "Super Collider" to oczywiście jewelcas'e, w którym wszystko kręci się wokół tematu Wielkiego Zderzacza Hadronów. Mamy go na płytce CD, a w książeczce znajdziemy "fotki" grupy na jego tle, a nawet dość zabawne wypowiedzenia pracy dla poszczególnych naukowców/muzyków (Dave'owi zarzuca się w nim... słabą współpracę z innymi). Okładka jest kolorowa i rzuca się w oczy, choć jednocześnie tyłka nie urywa. No ale hej, kiedy Megadeth mogło się pochwalić jakimś wyjątkowo ładnym artworkiem? W 1994 roku? Co ciekawe, z tyłu znajdzie się bardzo ładny rysunek techno-rattleheada (a więc swoistej maskotki grupy), no ale widocznie zespół uznał, że nie będzie on pasował do tematu przewodniego i ostatecznie upiększa on tylko tracklistę (i ostatnią stronę bookletu), a nie front. A szkoda.

Samo wydawnictwo jednak źle nie wygląda - dopiero po włożeniu płytki do odtwarzacza zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Początek w postaci szybkiego "Kingmaker" jeszcze nie zwiastuje porażki. Jasne, to proste, niewymagające granie, ale okraszone chociaż fajnym refrenem. Trudno jednak tutaj rozpoznać Dave'a, który śpiewa mocno zachrypniętym głosem. I nie jest to wyjątek, gdyż na "Super Collider" tych jego charakterystycznych, nosowych wokali mamy jak na lekarstwo. Mustaine przypomina samego siebie w zasadzie tylko w "Dance in the Rain", "The Blackest Crow" czy "Forget to Remember", a więc... najlepszych kawałkach na płycie. I tak, lider formacji nigdy nie był Dickinsonem, no ale wiecie: człowiek jednak się przyzwyczaił. Gorzej, że Dave ubzdurał sobie na tej płycie, że będzie przeciągał niektóre dźwięki. A że odpowiednich umiejętności brak, to efekt jest naprawdę słaby. W ogóle miejscami wydawało mi się, że korzystał z... autotune'a - no bo posłuchajcie utworu tytułowego! W odbiorze muzy nie pomagają też jego słabiutkie teksty, pełne oczywistych rymów: "Still/Kill", "Fire/Desire", "Sorrow/Tomorrow" - serio nie dało rady wymyślić czegoś ciekawszego? Specjalne wyróżnienie idzie do "Off the Edge", które jest takim festiwalem "cringu", że aż uszy krwawią i "Super Collider", w którym mamy "On the high road I will take You higher" - Bob Dylan to to nie jest.

Jeszcze dałoby radę przetrawić tę całą poezję, gdyby coś się tutaj działo w kwestii muzycznej, ale postawmy sprawę jasno: Megadeth nie brzmi tutaj jak Megadeth. Dave znów postanowił spróbować stworzyć swój "Load/Re-Load". Zapomnijcie więc o klasykach tej kapeli, pełnych mocarnych riffów i szybkich solówek i szykujcie się na bardziej komercyjne, przebojowe granie, miejscami bardziej przypominające hard rock niż thrash/heavy metal. Granie, które może początkowo zaskakiwać w porównaniu do takiego "Th1rt3en" lub "Endgame", ale na dłuższą metę nie jest w stanie się obronić - zwłaszcza jeśli wcześniej odpalimy równie przystępną, ale jednak dużą lepszą "Youthanasię". Tam mieliśmy fajne zagrywki, wpadające w ucho melodie, a tutaj... cóż, czasami coś tam się trafi, ale później przykryte zostanie słabymi liniami wokalu. Bo taki utwór tytułowy z innym tekstem mógłby być fajnym kawałkiem w stylu Guns N'Roses, a i z prowadzonym przez konkretny riff "Don't Turn Your Back" można by coś pokombinować. Niestety ktoś bał się powiedzieć Dave'owi, że warto by jeszcze nad tym wszystkim posiedzieć i mamy co mamy. A przecież mogło być dobrze: posłuchajcie świetnego "Forget to Remember"! Prosty riff w stylu The Cult, kapitalny refren, nosowy wokal Dave'a - no wszystko się tu zgadza (i w "The Blackest Crow" zresztą też). Dlaczego reszta kompozycji na trzyma takiego poziomu? Nie chciało się?

"Super Collider" to płyta do zapomnienia. Początkowo może się wydawać pewnym orzeźwieniem w dyskografii Amerykanów, ale to wrażenie szybko mija wraz kolejnymi odsłuchami. Większość kompozycji jest tutaj bowiem totalnie bezpłciowa - ani one nie grzeją, ani nie ziębią. A że Megadeth ma w swoim portfolio zarówno płyty dobre, jak i takie, które śmiało nazwać można klasyką metalu, to "Super Collider" szybko trafi na półkę, gdzie przez następne lata będzie zbierał kurz.

Super Collider:



Tomasz Michalski / [ 09.03.2022 ]







Nick:  



E-mail:  



Treść komentarza:  



Suma 2 i 3 =






© https://www.METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!