01. The House of Dead Mother - Part 1: Empty Space - Part 2: 06:18 - Part 3: Dead Nature - Part 4: Dead Nature II: Afterlife - Part 5: Raven's Clock - Part 6: Monument Valley - Part 7: In the Wood... - Part 8: ... We died
Tomasz Pusz to młody, 22-letni muzyk z Prudnika, którego mogliśmy usłyszeć chociażby w (krótko działającym) black metalowym Sovran (a obecnie pomaga chłopakom z Exit the Machine). Solową twórczość wydaje pod pseudonimem Szamot i na dzień dzisiejszy w dyskografii artysty znajdziemy trzy wydawnictwa utrzymane w gitarowych, około-ambientowych klimatach. Tworzą one jeden koncept zatytułowany "Trilogy of Life & Death" i dziś zajmiemy się jego rozpoczęciem, a więc krótką EP-ką "The House of Dead Mother".
Wydawnictwo w zasadzie dostępne jest tylko i wyłącznie w wersji cyfrowej na Bandcamp, gdzie kosztuje "co łaska", natomiast recenzję opieram o wyjątkową wersję fizyczną. "Wyjątkową", ponieważ, cóż... stworzoną chyba tylko dla mnie. Jest to zwykła płyta CD-R (ale przynajmniej Sony!) podpisana markerem przez muzyka, w plastikowym slip-case, z wkładką wydrukowaną (troszkę krzywo i na odwrót) na domowej drukarce. Nie ma co, underground pełną gębą. Na płytce znajdziemy jeden, trwający jedenaście minut i jedenaście sekund instrumentalny utwór, na który składa się osiem improwizowanych części, stworzonych przy wykorzystaniu programu Guitar Rig 5.
"The House of Dead Mother" zawiera muzykę minimalistyczną, w zamyśle klimatyczną, ale ostatecznie jednak zbyt jeszcze niedopracowaną aby się w nią bez reszty zanurzyć - wyraźnie słychać, że są to na razie początki artysty. Mamy tutaj zalążki ciekawego grania, jak chociażby w melancholijnym fragmencie "Dead Nature II: Afterlife" czy w "Monument Valley", przypominającym ścieżkę dźwiękową pierwszego "Łowcy androidów" autorstwa Vangelisa. Znajdziemy też ładne partie gitar ("06:18", "In the Wood..."), ale są to zaledwie krótkie fragmenty; pomysły, które warto by w przyszłości rozwinąć do rozmiarów pełnoprawnych kompozycji. Jest również jeden rozdział opowieści, który wydaje się być uszkodzony - w "Raven's Clock" słychać trzask, po którym dźwięk gitary znika i słuchaczowi towarzyszą dziwne odgłosy (walki z problemami technicznymi?).
Muzyki zawartej na "The House of Dead Mother" słuchałem w ciszy i skupieniu, nie uszedł więc mojej uwadze fakt, że warto by było dłużej posiedzieć nad edycją. Słyszalny jest na przykład (cóż, przynajmniej na dobrych słuchawkach) dźwięk przeskoku do następnych części opowieści. Niektóre muzyczne rozdziały spokojnie można też było scalić: wystarczyło dograć kilka dodatkowych dźwięków, ażeby takie "Monument Valley" i "In the Wood..." czy "Dead Nature" i "Afterlife" tworzyły jedność. W "... We Died" mamy z kolei do czynienia z sytuacją na odwrót, tj. zbyt brutalnie mocna gitara wchodzi po nieco onirycznym fragmencie - przydałby się jakiś wstęp do takiego piłowania wiosła. Na pewno następnym razem trzeba dłużej posiedzieć nad tymi elementami - tu i ówdzie co nieco podłubać, by połączyć to całe granie w bardziej spójną całość.
W pierwszej części "Trylogii Życia i Śmierci" słychać wyraźnie, że EP-ka stworzona została w domowych warunkach, bez niczyjej pomocy... i bez większego doświadczenia w tego typu muzyce. Cóż, pierwsze koty za płoty. W przyszłości proponuję pomyśleć nad dodaniem większej ilości instrumentów, zwiększających atrakcyjność przekazu, gdyż na razie brzmi to wszystko tak pół-amatorsko. Swoistą klamrą spinającą te wszystkie dźwięki może się okazać elektronika - norweski Ulver pokazał, że może być ona solidnym fundamentem pod tego typu minimalistyczne, ambientowe granie.